paszka
Gdyby kwarki i kwanty potrafiły śpiewać, urządzałyby sobie antymelodyczne pogaduszki w swojej rozwarstwionej rzeczywistości. Paszka streamuje imprezę zza drugiej strony lustra, wywróconą na lewą stronę, gdzie w innej galaktyce dźwięku brzęczy tłum tekstur. Swoim albumem skomponowanym z drobin wszechświata, przez wypukłość i namacalność, każe oglądać uchem cyberbiologię, komputerową faunę, zerojedynkowy plankton skąpany w deszczu iskier po wybuchu słupa energetycznego. Całe to impasto malowane prądem zaprzecza muzycznym przyzwyczajeniom i wtrąca w wir szumiąco-wibrująco-drgająco-pikająco-świszcząco-stukających baniek mydlanych.