Rafał Pietrowicz (rufus rufson) i Bartosz Zaskórski prezentują: „Hum”
WSTĘP WOLNY
Opis
Premiera internetowej gry „Hum”.
Opowiada ona o bohaterze, który rodzi się na strychu przy ulicy Piastowskiej. Żyje w przyszłości. W Postapolsce, dziwnym nie-do-końca-świecie, z którego za wszelką cenę próbuje uciec. Nawet jeśli w przeszłość, gdzie to przed czym ucieka i tak go dogoni. Podczas jednej z podróży w czasie – te zresztą odbywa regularnie – trafia do 1987 roku. J.G Ballard kończy wtedy książkę „Day of Creation”, a Steven Spielberg kręci na podstawie jego wcześniejszej powieści film „Imperium słońca”. Oglądanie własnych powidoków z dzieciństwa ma być dla pisarza dziwnym doświadczeniem. W lesie Kabackim pod Warszawą rozbija się samolot „Tadeusz Kościuszko” ze 183 pasażerami na pokładzie. Nikt nie przeżyje. Allan Ginsberg odwiedza katowicką pracownię Andrzeja Urbanowicza i grając na małym akordeoniku śpiewa słynny „Skowyt”. 27 letni robotnik Michael Robert Ryan w angielskim Hungerford zabija szesnaście osób i rani kolejne piętnaście. Szef francuskiego gestapo Klaus Barbie zostaje skazany na dożywocie za zbrodnie przeciwko ludzkości. To wszystko ma, ale też nie musi mieć znaczenia.
1987 rok staje się dla naszego bohatera pułapką. Matnią, która się zapętla i kisi w tych lepkich sokach jego ciało. Każdego 31 grudnia wraca do punktu wyjścia. Znowu budzi się 1 stycznia 1987 roku. Kolejny raz przeżywa ten sam rok. Tak samo kończy się każde z jego samobójstw i każda z mniej i bardziej przypadkowych śmierci.
Istnienie ciała w czasoprzestrzenni to podstawowe źródło opresji. Ciało to przemoc. Bycie żywym to największa potworność. Dopiero teraz to do niego dociera. Wstrząsają nim mdłości. Dopiero teraz sobie uświadamia, że nigdzie nie uciekł i nigdy nie ucieknie. Słania się i rzyga ze stresu. Instynktownie przeczuwa, że już się z tego nie wygramoli. Czuje się trochę jak jeden z bohaterów „Ogrodów czasu”, który żyje w świecie bez miejsca i bez prywatności. Wszędzie panuje koszmarny tłok. Ten ścisk go powoli dusi. Dusi, ale jeszcze nie uśmierca. Wciąż jeszcze szuka drogi ucieczki, nawet jeśli już bez większych nadziei. Zwłaszcza, że prześladuje go liczba – ta, której obsesję miał William S. Burroughs i ta, która jak odkrywa Philip K. Dick symbolizuje rozpad. Wylewa frustracje i wyrzuca, kłębiące się jak robaki, smutki. Przez przełyk znowu przelatują mu zahibernowane resztki. Powstaje dekadencka muzyka, która działa trochę kapsuła, a trochę jak wehikuł czasu. Przeszłości i przyszłości nie ma. Tę pierwszą znamy, tej drugiej towarzyszy ciągle ten sam lęk: nic nowego nas nie czeka. Wszystko było. I obie, jak chce J.G. Ballard, dają się streścić jednym słowem: nuda.
Nie wiadomo, czy „Hum” to halucynacyjna wizja przyszłości czy zmutowana wersja roku 1987. I nie ma to znaczenia. Opresyjna czasoprzestrzeń i imperatyw ucieczki są te same. I ta sama jest, jak chce Urbanowicz, zryta gleba, w której znów coś kiełkuje. Wszystko, dopowiada Ballard, przeobraża się w science-fiction. Bohater wraca do Postapolski i zaraz z niej ucieka.
Gra będze dostępna tutaj.
Współpraca kuratorska: Ania Batko i Aleksander Celusta
Organizacja: Fundacja Henryk